Na torze chce być najlepszą wersją siebie

Wywiad

Luiza Złotkowska – łyżwiarka szybka, zdobywczyni drużynowych medali olimpijskich z Vancouver (brąz) i Soczi (srebro), mieszkająca i trenująca w Grodzisku Mazowieckim opowiada nam o Igrzyskach Olimpijskich w Pjongczangu, swoich początkach na torze i planach na przyszłość.

Wiele osób zarzuca wam łyżwiarkom, że w tym roku start w olimpiadzie nie był najlepszy…
To pierwsza olimpiada, z której wracam bez medalu. Ale dla mnie pod kątem startów indywidualnych były to najlepsze igrzyska. Nigdy nie byłam w pierwszej 10, tutaj zdobyłam 9. miejsce w wyścigu masowym. Nie poszło nam w biegu z drużynowym. Stanęłyśmy na starcie. Jedna z nas była w gorszej dyspozycji. Nie wytrzymała tempa. I to tyle. Tego dnia nie byłyśmy w stanie zdobyć medalu. To jest dla nas przykre i trudne. Taka szansa zdarza się raz na cztery lata. 

Z kibicami sportowymi bywa różnie. Jak są medale są kibice, jak ich nie ma jest hejt. Jak sobie z tym radzisz?
W trakcie igrzysk mamy zakaz czytania komentarzy. Czasem coś się do nas przedrze, ale staram się od tego odciąć – nie czytać, nie słuchać. Kryzys miałam osiem lat temu w Vancouver. Po przeczytaniu komentarzy usiadłam na korytarzu i się rozpłakałam. Miałam wrażenie, że ludzie w Polsce nas nienawidzą i uważają, że jesteśmy na wakacjach. Od tamtej pory przestałam czytać. Myślę, że ten hejt tworzy się od ludzi, którzy absolutnie nie znają się na realiach sportu. I to czego mogłabym zazdrościć zawodnikom z wielu krajów to to, że olimpijczycy, nie medaliści, a zwykli zawodnicy, są traktowani jak bohaterowie i patrioci. Przyjmuje się ich tam z dumą poważaniem i wielkim respektem do tego co zrobili.
 
U nas w komentarzach wypowiada się pan, który gdzieś tam siedzi na kanapie i pisze, że 30. miejsce to on też mógłby zająć. Każdy człowiek czytając komentarze mógłby się załamać. I to nie ważne czy jest się sportowcem czy kierownikiem sklepu. Ktoś robi swoją pracę absolutnie najlepiej jak potrafi, stara się, poświęca wszystko, czas, własne pieniądze, zdrowie, życie rodzinne, towarzyskie, absolutnie wszystko, a ludzie zarzucają mu, że nic nie zrobił.

Przejdę do twojego spotkania z łyżwiarstwem. Zaczęłaś sama czy to wyszło od rodziców?
Sama „przyniosłam” łyżwiarstwo do domu. Mama dopytywała czy aby na pewno chce to robić, i wspierała. Mając 14 lat przyszłam i powiedziałam, że chce iść do szkoły sportowej. Mama przytaknęła. Kłopot w tym, że szkołę znalazłam 300 km od domu w Zakopanem. Mieszkałam tam przez pięć lat z dala od rodziny i od wszystkiego. 

Co powiesz rodzicom dzieci, którzy chcą trenować łyżwiarstwo szybkie?
Po pierwsze muszą sobie odpowiedzieć na pytanie czy są na tyle zdeterminowani, by wciągnąć dziecko w wir sportu. Jeśli o tej dyscyplinie myśli się poważnie to dzieci powinny zacząć trening w wieku 8-10 lat. Początkowo to siedem treningów w tygodniu. W wieku 14-18 lat to już 10 treningów tygodniowo. To jest minimum 250 dni w roku poza domem, to absolutne poświęcenie. 

Ty żałujesz tych wszystkich wyrzeczeń? 
Absolutnie nie żałuję. To mnie nauczyło wszystkiego w życiu – systematyczności, odpowiedzialności, samodyscypliny.

Bywały momenty, że chciałaś rzucić łyżwy w kąt i powiedzieć koniec? 
Tak, bywały. Ale to wymaga dużej pracy z psychologiem. Nawet mimo sukcesów miałam zastrzeżenia do siebie. Dużo czasu i pracy włożyłam w to, by to przepracować. Ja chciałabym być najlepszą wersją siebie. Przy startach indywidualnych cztery lata temu pobiłam wszystkie rekordy życiowe, rekordy kraju, ocierałam się o podia na pucharowe. Na początku tego sezonu wiedziałam, że nie jestem w tym samym miejscu. Miałam ogromne poczucie, że chyba powinnam się wycofać, bo nie jestem najlepszą wersją siebie. Bo nie jestem w takiej formie jak wtedy. Udało się to przezwyciężyć i mimo średniego początku sezonu, to jeśli chodzi o starty indywidualne na olimpiadzie teraz zajęłam lepsze miejsca niż cztery lata temu. 

Wstrzelenie się z formą w imprezę nie jest łatwe. W końcu człowiek to nie maszyna.
Tu trzeba zaufać trenerowi. My zawodnicy nie zawsze czujemy co się z nami dzieje. Trzeba ufać trenerowi, bo on z boku widzi więcej.

Trenujesz 11 miesięcy w roku, jak wygląda twój urlop?
Urlop jest wtedy kiedy człowiek jest oderwany od codziennych obowiązków i przebywa w miejscu w którym rzadko bywa, czyli jak siedzę przez tydzień w domu to mam urlop (śmiech). Czasem zdarzy mi się gdzieś wyjechać, ale z reguły i tak mam ze sobą rower.

Profesjonalny sport to też restrykcyjna dieta. Zdarza ci się „grzeszyć”?
Tak. W trzecim tygodniu pobytu na olimpiadzie miałam ogromną ochotę na czekoladę. W końcu wyszłam z wioski olimpijskiej, znalazłam sklep i kupiłam dwie tabliczki czekolady. Zjadłam tylko pół. Ale tak, zdarza mi się robić przerwę od diety. Czasem to dodaje energii na treningu.

Jakie plany sportowe przed tobą?
Czeka mnie jeszcze ostatni start. 5 marca jadę na zgrupowanie do Zakopanego, a później mamy zawody w Amsterdamie. Sezon kończę 11 marca.

I urlop?
W domu będę przez miesiąc i wszystko na to wskazuje, że 15 kwietnia idę na treking w Himalaje razem z Natalią Czerwonką. Najwyższy punkt jaki zdobędziemy jest na wysokości 5500 m i to base camp Mount
Everestu, po drodze mamy jeden szczyt na 5400 m. A idę tam po to, by się zastanowić co dalej. 

Czyli jest szansa, że za cztery lata znów zobaczymy cię na olimpiadzie?
To kolejne lata poświęceń. Mam wątpliwości czy za cztery lata byłyby tym numerem jeden. Zaraz mam 32 urodziny. Umknęło mi to, że moi rówieśnicy są na takim etapie, że są po ślubie, mają dzieci i myślą o rozwodach (śmiech), a to wszystko jeszcze przede mną. Powinnam zadbać o życie prywatne. Może to ten moment. 

Wycofujesz się ze sportu?
Decyzji jeszcze nie podjęłam.

Byłeś na meczu i zrobiłeś ciekawe zdjęcie? A może nagrałeś filmik jak kibice cieszą się z wygranej? Przesyłaj zdjęcia i informacje do redakcji WPR24.pl na adres e-mail: kontakt@wpr24.pl lub SMS i MMS pod nr tel. 600 924 925.